Dlaczego wzruszają nas smutne historie? Zwykle dlatego, że są prawdziwe. Albo dlatego, że są z prawdziwymi tożsame. Jedną z takich historii – być może nie najsmutniejszą, ale na pewno bardzo prawdziwą – jest ten fragment „Her”:
Nie żebym dziwił się Teodorowi. Gdybym spotkał dziewczynę z takim głosem jak Scarlett Johansson też bym się zakochał.
Cudowne rozproszenie
Czyż nie jest to obraz dzisiejszego świata w tak wielu dziedzinach? Możemy porozumiewać się z wieloma osobami naraz, każdej z nich dając złudzenie, że rozmawiamy tylko z nią, tak naprawdę nie poświęcając żadnej z nich wystarczająco dużo uwagi. Spłycamy komunikację. Odpowiadamy dziś często już nawet nie jednym słowem, ale jedną emotikoną.
I tak wystarczająco już oszukujemy się wzajemnie w social mediach, pokazując nasze idealne życie. Nic dziwnego – przecież bylibyśmy głupi chwaląc się tym co nam nie wychodzi i pokazując swoje życiowe porażki. Kiedy ostatni raz widziałeś na fejsie zdjęcie rozbitej szklanki, albo czyjegoś guza na czole, albo relację z tego, gdy nie zdążył na autobus?
To normalne, że pokazujemy innym tylko jedną stronę życia. Nie ma w tym żadnego fenomenu. Robiliśmy tak od zawsze. Tylko ci, którzy byli najbliżej najbliżej nas wiedzieli kiedyś, jak naprawdę wygląda nasze życie. Inne osoby oceniały nas po efektach, po tym co widziały z zewnątrz i jeśli na drodze nie stanęła nam żadna spektakularna porażka, o której wszyscy mówili, widzieli nas takimi, jakimi chcieliśmy być widziani. Social media dały nam tylko pretekst do tworzenia iluzji dla większej liczby osób.
Dystans i zbliżenie
Nie próbuję powiedzieć, że social media są złe, albo że sam z nich nie korzystam i nie robię dokładnie tego, o czym mówię wyżej. Oczywiście, że nie są. Ale paradoksalnie poszerzają one dystans, który naturalnie od zawsze istniał między ludźmi, choć wydaje nam się, że dzięki nim jesteśmy dziś bliżej siebie niż kiedykolwiek wcześniej.
Owszem, social media zbliżają, ale tylko najbliższych. Dalsi znajomi zostają więc jeszcze dalszymi znajomymi i widzą tak wyidealizowany obraz nas samych na jaki tylko sobie pozwolimy, podczas gdy nam wydaje się, że wciąż wiemy co u nich słychać, bo jesteśmy z ich życiem na bieżąco. Przecież widzimy co wrzucają na insta i snapa lub co piszą na Facebooku i Twitterze.
Obecność w internecie i budowanie tam nowych siebie wprawia nas więc w coraz większy egocentryzm. A powinno nam raczej zależeć na tym, by było go coraz mniej oraz na tworzeniu coraz więcej ilości interakcji. Żeby oprócz kliknięcia w odpowiednią reakcję pod wpisem, zostawić coś więcej niż odpowiedź naklejką w komentarzu.
Do wszystkich i do nikogo
To jednocześnie idealne wyjaśnienie powodu, z którego wcale nie kocham Snapa i uważam, że Instagramowe Stories są od niego o wiele lepszym rozwiązaniem.
Dopóki bowiem prywatny snap jest adresowany do mnie, wszytko jest w porządku. Autor używa wtedy wspólnych emoji, zwraca się do mnie po imieniu, wrzuca inside joke’a czy odpowiada na poprzednią wiadomość. Jeśli jednak dostaję prywatnego snapa, w którym autor personalizuje go tylko pozornie lub nie zwraca się w niej w ogóle, mam świadomość, że taką „spersonalizowaną” wiadomość może wysłać każdemu. Równie dobrze, zamiast stwarzać pozory autentyczności – nie faktów, ale relacji – autor mógłby ją puścić na My Story (po to de facto ta funkcja powstała).
Zawsze, gdy dostaję ten drugi rodzaj wiadomości, czuję się wtedy trochę jak główny bohater przywołanego na początku filmu. Właśnie dlatego nie lubię prywatnych snapów. I dlatego Instastories są lepsze, bo nie dają możliwości złudzenia – stories leci do wszystkich, każdy wie, o co chodzi i wszyscy się na to godzą.
W „Her” Teodor pisze też listy miłosne za zabieganych ludzi, którzy zwyczajnie nie mają na to czasu. Ale czy ta futurystyczna rzeczywistość jest dla nas aż tak odległa? Za ile lat (miesięcy?) dojdziemy do momentu, w którym pod czaty będziemy podpinali boty nauczone, jak rozmawiać z naszymi znajomymi zamiast nas? (Ja już w zasadzie zalążek takiego bota u siebie podpiąłem. Napisz na mój fanpage kiedy śpię, a się przekonasz.)
Wydaje nam się, że mamy podzielną uwagę i niby nie przeszkadza mi to, że ktoś po drugiej stronie rozmawia teraz oprócz ze mną, z pięcioma innymi osobami. Ale przez takie rozproszenie, rozmowy te prowadzone są na innym poziomie zaangażowania niż mogłyby być, gdyby prowadzono je jeden do jeden.
Czy zależy Ci na jakości tych rozmów i waszej relacji? Czy osoba, z którą właśnie piszesz na Facebokou, rozmawia teraz tylko z Tobą? Czy z x innymi osobami?