Wiesz, co może się stać, gdy porozmawiasz z nieznajomym? Możesz go poznać.
Był jeden z tych dni, których wieczorne powietrze nagrzane jest przez zachodzące już teraz czerwone słońce. Siedziałem na ławce po koncercie, czekając na autobus.
Wtedy podszedł do mnie Irek. Młody, maksymalnie trzydziestoletni mężczyzna zapytał, którym autobusem dojedzie do kuzyna, na Rubinkowo.
Wówczas nie wiedziałem jeszcze, jak ma na imię – nie znaliśmy się. Jednak odkąd pojawił się na przystanku, czułem, że wyróżniał się ze wszystkich czekających z nami osób.
Nie dlatego, że źle wyglądał – bynajmniej, miał nienajgorzej przycięty zarost. Przy tym nie śmierdział, nie mówił od rzeczy, nic ode mnie nie chciał. Po prostu usiadł obok, zapytał o drogę i… w ciągu pięciu minut rozmowy pokazał mi obraz mogący służyć za przekrój sporej części obecnego społeczeństwa.
Archetyp romantyka. Nieszczęśliwy w relacjach, niespełniony w miłości, od lat podążał życiem zaprojektowanym przez rodziców, na przekór sobie i losowi. I właśnie nadszedł czas, w którym to zrozumiał.
Nie chciał już dłużej rozmawiać z ludźmi o pogodzie. Był rzewnie zrozpaczony brakiem towarzystwa do wyjścia do teatru, do kina, na koncert. Ubolewał nad mainstreamową muzyką. Żal mu było zarówno kobiet jak i mężczyzn scrollujących Instagrama i nie mających przy tym nic do powiedzenia.
Był dinozaurem, wcale nie ze względu na wiek – jednym z tych, których to wszystko jeszcze obchodzi, którzy jeszcze w ogóle się na tym zastanawiają.
Rozmawialiśmy o muzyce, o poezji, o sztuce, estetyce, filozofii, filmie, o ludziach, zmianach w społeczeństwie, o związkach, o życiu i o śmierci. Czułem, że moglibyśmy się od siebie wiele nauczyć, że mamy ze sobą dużo wspólnego, że łączy nas pewna wrażliwość i najpewniej także naiwność.
Niestety on zdążył już przekreślić ludzi. Mówił, że ich kocha i jest ich ciekawy, ale za dużo jest tych, z którymi nie chce już żyć. Chciał z sobą skończyć. Nie zgadzał się na taki świat. Nie chciał wracać do tych, z którymi mógł porozmawiać tylko o pogodzie czy jaraniu trawy. Różniło nas podejście do ludzi.
Był też człowiekiem-mgłą. Tym, który gdzieś kiedyś zniknie, a Ty nigdy się o tym nie dowiesz. Tym, którego prawdopodobnie nigdy więcej już nie spotkasz.
Myślałem, że nie mogę nic dla niego zrobić. To, co faktycznie zrobiłem, zrozumiałem dopiero, gdy wstał ze swojego miejsca, trzy przystanki przed właściwym i powiedział:
Żadnego kuzyna tak naprawdę nie ma. On tylko żyje w mojej głowie.
Celem jego podróży śmierć. Wychodząc dodał, że tę noc spędzi na ławce, ale dziękuje – ma nadzieję, że kiedy się odwdzięczy. Wtedy zrozumiałem, że nasza rozmowa pozwoliła mu przeżyć. Że dałem mu coś, co było dla mnie całkiem normalne i bezinteresowne – nadzieję, że istnieją jeszcze ludzie, dla których warto żyć.
On za to pokazał mi, że pewne osoby pojawiają się w naszym życiu tylko na chwilę. Czasem ta chwila trwa trzy przystanki autobusem, czasem trzy miesiące, a czasami trzy lata. Gdy się z nimi rozstajemy, czujemy, że coś tracimy. Nie chcemy zmieniać tej relacji, nie chcemy pozwolić im odejść, nie chcemy, żeby się zmieniały.
A co jeśli nasze życie składa się właśnie z takich Irków?
Jeśli każda z tych osób pojawiła się w Twoim życiu tylko po to, żeby Cię czegoś nauczyć? Jeśli ich rolą ma przecięciu Twojej ścieżki było uświadomić i sprawić, że zapamiętasz ich na zawsze?
Czy gdy odchodziły, mogłeś powiedzieć, że były lepszymi osobami, niż gdy podeszły do Ciebie za pierwszym razem?