Jeśli dobrze śledzisz mój fanpage (i Instagram) pojawiło się tam ostatnio zdjęcie pustej kartki.
Cały taki plik leży przy moim łóżku, ponieważ moment, w którym zasypiam lub moment zaraz po przebudzeniu, jest dla mnie często impulsem inspiracji. Gdybym pozwolił jej umknąć, prawdopodobnie już na zawsze zapomniałbym o tym konkretnym pomyśle.
Dlaczego kartka była pusta?
Przebudzonemu w środku nocy mi wpadła do głowy pewna myśl, którą – jak zwykle – postanowiłem przetrawić na spokojnie rano. Zapisałem więc pomysł na kartce i kontynuowałem spanie.
Gdy jednak rano wstałem, kartka była pusta. Nie brałem pod uwagę możliwości jej zgubienia, ani tym bardziej kradzieży. Kartki, na których notuję są sztywne i ciężkie (więc nie mogła spaść ze stolika), a pokój zamknięty. Poza tym, kto o zdrowych zmysłach wpadłby na pomysł okradania mnie z pomysłów.
Na kartce były widoczne drobne zarysowania, ale ani śladu grafitu. Jak się później okazało, prawdopodobnie, w półśnie, zapisałem cały pomysł drugą stroną ołówka. Czy zatem nigdy już nie przypomnę sobie tej wspaniałej myśli, którą postanowiłem nocą zapisać?
Niekoniecznie
Pewien duchowny, filozof i teolog żyjący w epoce oświecenia, żeby nie zapomnieć swoich pomysłów, zabierał ze sobą na spacery i przejażdżki konne kawałki papieru (i atrament!).
Nie zapisywał jednak swoich myśli podczas jazdy, a jedynie przyczepiał je do kawałka ubrania kojarzącego mu się z konkretnym pomysłem. Po powrocie do domu odpinał on z garderoby kolejne karteczki i zapisywał na nich właściwe pomysły.
Zdarzało się, że podczas dłuższych – kilkugodzinnych – przejażdżek, filozof wracał do domu pokryty „myślami” niemal w całości.
Wychodząc, z założenia, że skoro Jonathan Edwards (bo o nim mowa) nie musiał od razu zapisywać pomysłu – bo ten, przyczepiony do ubrania, zapisywał się w jego pamięci krótkotrwałej – pomyślałem, że mimo kilku godzin, które minęły od nieudolnego zapisania pomysłu do kolejnego przebudzenia, mój mózg wciąż może pamiętać myśl, którą próbowałem zmaterializować.
Czytam z pustej kartki
Spojrzałem jednak na kartkę i kompletnie nic się nie stało. Pełen rozczarowania pogodziłem się więc ze stratą i zająłem się kolejnymi zadaniami nadchodzącego dnia. Po kilku godzinach wpadłem na świetny pomysł. I była to ta sama myśl, która tak bardzo nie chciała zapisać się nocą na kartce.
Szybko włączyłem Evernote (jeśli nie pisałem jeszcze jak bardzo kocham ten notatnik to obiecuję Ci to nadrobić) i zapisawszy wszystko dokładnie, odetchnąłem z poczuciem spełnienia.
Wirtualny zapis
Nocne notowanie pomysłu na kartce było więc czymś w rodzaju wirtualnego zapisu. Mózg zarejestrował, że pomysł został zaakceptowany i zapisany (choć fizycznie drapanie drugą stroną łówka po kawałku papieru na niewiele się zdało), ale wciąż czekał na przepisanie go do notatnika w chmurze (zawsze przepisuję tam notatki fizyczne) więc – co zaskakujące – wciąż pamiętał, co rzekomo zapisała ręka w nocy.
Wygląda więc na to, że oświeceniowy ksiądz całkiem poważnie wyprzedził swoją epokę. Współcześni mistrzowie technik zapamiętywania używają bowiem tej metody jako podstawowego elementu ich sztuki. Na pewno słyszałeś o pałacu pamięci (nie, nie tylko z Sherlocka), metodzie wieszaków lub kotwic. To właśnie ten, stosowany przez Edwardsa wirtualny zapis.
Następnym razem, jeśli nie będziesz miał gdzie zapisać swojego pomysłu, nie myśl, że „zapamiętasz”, ale zrób to skutecznie.
Daj mi znać, jak Ty radzisz sobie z uciekającymi pomysłami!