Od kilku dni po internecie krąży hashtag, który stał się już na tyle popularny, że nie mogłeś o nim nie słyszeć.
Mowa oczywiście o hashtagu #myfirst7jobs, który w ostatnim czasie zalał Twittera i Facebooka.
O co chodzi?
Cała zabawa polega na tym, żeby pokazać wszystkim na czym to zarabiało się pierwsze pieniądze.
Dla wielu osób jest do doskonały powód do powspominania dzieciństwa, dla innych dowód na to, że wielkie i podziwiane osoby to całkiem normalni ludzie i też kiedyś, tak jak Ty, kosili trawę sąsiadowi.
Jest to też idealna okazja na przypomnienie, że żadna praca nie hańbi, i że to co robisz obecnie, wcale nie definiuje Twojej przyszłości.
My jobs
Jakie było moje pierwsze siedem prac? Jako, że od maleńkości byłem bardzo przedsiębiorczym chłopcem postaram się przedstawić Ci je tak, żebyś mógł zobaczyć ich przekrój aż do teraz. Wbrew pozorom nie było tego jakoś super-dużo.
Tworzenie mikstur
Jeszcze w podstawówce znany byłem z eksperymentowania i wynalazkowania. Miałem (w *bazie*) wielki karton, w którym trzymałem masę przeróżnych części (takich jak rozebrana na czynniki pierwsze wieża audio), z których ciągle konstruowałem coś nowego. W zakres eksperymentowania wchodziły też wszelkiego rodzaju chemikalia.
Jakkolwiek to brzmi – miałem do dyspozycji tylko rzeczy stojące w zasięgu ręki. Mieszałem więc to, co stało pod prysznicem z różnymi produktami spożywczymi, żeby następnie rozprowadzać nowe produkty (z własną etykietą!) po osiedlu. To były pierwsze pieniądze, niebędące kieszonkowymi.
Wiedza
W międzyczasie było trzeba robić jakieś pierdoły do szkoły. Już jako dziecko próbowałem sobie ułatwiać życie, drukowałem więc różne podsumowania, tablice historyczne itp., które oczywiście później próbowałem sprzedać kolegom.
Wcale mnie za to nie znienawidzili, ale – jak to bywa na czarnym rynku – biznes szybko przestał się opłacać. Bywa. To były czasy, w których nie miałem ludzi od brudnej roboty.
Pierwsza strona
Pamiętam to jak wczoraj. Gdy po pierwszych dniach jakiegoś online’owego kursu HTML, umiałem już napisać prostą stronę, pewnego dnia przyszedł do mnie kumpel i powiedział, że znajomy ojca potrzebuje stronę dla firmy.
„Prosta – obrazek, dwa akapity tekstu i kilka zakładek”. Po jednym wieczorze spędzonym u kumpla strona była gotowa.
Nauczyłem się przy okazji trochę o łączeniu domen z serwerem (było trzeba zrobić to się nauczyłem – korzystam z tej wiedzy do dziś) więc oprócz pięciu dych, które dostałem za to poważne zlecenie (jakie to wtedy były ogromne pieniądze!) otrzymałem wynagrodzenie w postaci wiedzy.
Jestem muzykiem
Skoro obaj z bratem graliśmy na instrumentach to nadszedł czas z tego skorzystać. Podczas rodzinnego wyjazdu za granicę, oddzieliliśmy się od wycieczki, rozstawiliśmy futerały na głównym placu pewnego węgierskiego miasteczka i przez godzinę zarobiliśmy sobie na fajne żarcie. Potem niestety „było trzeba już iść”.
Każdy robił na budowie
Żeby było mnie stać na moje fanaberie domenowe i inne internetowe eksperymenty, musiałem w pewne wakacje iść do pracy na budowie. Właściwie nie była to praca stricte budowlana, bo przez większość czasu wykonywałem prace porządkowe i ogrodnicze, a dopiero ostatnie kilka dni miały charakter remontowy.
Pracowałem przez jakiś tydzień. Może dwa. Zarobiłem na domenę z serwerem i znów zniknąłem w domu, przed komputerem. Próbowałem wtedy stworzyć drugiego Facebooka, nowe, lepsze Allegro i własny bank zdjęć. Nic z tego nie wyszło, ale wiele się nauczyłem. Warto było.
Naprawdę jestem muzykiem
Dochodzę już do czasów licealnych. Razem z kwartetem puzonowym zaczęliśmy wtedy grać pierwsze koncerty na zamówienie.
Tu impreza, tam zakończenie konkursu, a innym razem jakaś pierwsza komunia. Wiesz, to naprawdę fajne uczucie, gdy coś co robisz przez lata zaczyna przynosić Ci nie tylko przyjemność, ale i pierwsze pieniądze.
Internety
Czasy licealne były dla mojego portfela niezłym kopniakiem w dupę. Przebywanie w dwóch szkołach na raz zajmowało mi każdego dnia ponad dwanaście godzin.
Trudno było gdziekolwiek wyjechać, cokolwiek napisać czy oddać na czas. Przez to, po maturze, trudno było mi wrócić do stałych zleceń. Jednak po egzaminach, szybciej niż się spodziewałem, odnalazłem się w branży.
Teraz
Obecnie (dobra, wiem, że to już ósmy job), trochę tak jak przez poprzednie lata (tylko, wiadomo, teraz już na poważnie – za prawdziwe pieniądze i prawdziwymi dyrektorami i na całym świecie) robię internety, social media, stawiam i prowadzę blogi, ogarniam wordpressy, piszę teksty, organizuję sesje zdjęciowe, montuję filmy, piszę i gram muzykę.
Piorę też brudne pieniądze, ale to ze względu na urodzenie (życie bez nazwiska zobowiązuje), jednak niech to pozostanie naszą tajemnicą. Poza tym, zwykle siedzę w domu i bardzo ciężko, w pocie czoła bloguję.
I tak to wyglądało. Gdzieś po drodze przewinęłyby się jeszcze zabawy w copywritingi, afiliacje za sprzedaż książek i podręczników, pojedyncze zlecenia i (szczególnie w ostatnim okresie) współprace internetowe, jednak starałem się pokazać Ci mniej więcej przekrój tego, jak to u mnie ze strony pracowej przez lata bywało.
Każda z prac wiele mnie nauczyła (szczególnie wtedy gdy było trzeba na osiedlu opchnąć nową recepturę płynu na porost włosów) i z każdej wiele wyniosłem. Jeśli nie wiedzy (choć wbrew pozorom na budowie też można się sporo dowiedzieć) to przynajmniej świadomości tego, czego w życiu na pewno nie chcę robić.
Jeśli masz ochotę, koniecznie daj znać jakie było Twoje pierwsze siedem prac!
PS
Jeśli jesteś zainteresowany wynajęciem mnie, niedługo stworzę tu specjalną zakładkę, w której dokładnie opiszę swoją ofertę. Tymczasem, jeśli bardzo Ci zależy, możesz zajrzeć do zakładki współpraca.