Nie zdążyłem na Smoleńsk ale przynajmniej się pośmiałem

Mam dużo kinowych marzeń. Gdybyś spojrzał na to z boku, wyglądałyby pewnie na zwykłe pierdoły. Ale takie małe marzenia to coś w rodzaju nitro, pozwalającego na spełnianie tych większych.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy spełniłem dwa z nich. W ogóle polecam taktykę polegająca na spełnianiu co najmniej jednego marzenia na miesiąc. Małego lub dużego.

Spróbuj! To nic wielkiego (choć może się takie wydawać), a daje kopa do wszystkich innych rzeczy, które robimy w życiu. Ładuje baterie. Bo nie zawsze trzeba wyjeżdżać w Bieszczady (chociaż to też spełnienie małego marzenia o odpoczynku).

ZNOWU OBEJRZAŁEM COŚ PRZYPADKIEM

Jednym z tych marzeń, o których mówię było chodzenie do kina samemu. Banał? Może. Ale za czasów liceum nie miałem na to czasu. Kiedy juz szło się do kina, wolałem zabrać ze sobą dziewczynę i pózniej spędzić miło wieczór. Być może nazwiesz to okropną kalkulacją, ale mój czas jest cenny, więc nauczyłem się o niego dbać. Taki już jestem.

Tak wiec w końcu, gdy zdecydowałem się na Unlimited, mogłem spełnić też to drugie małe marzenie – chodzenie do kina spontanicznie.

I tak, wracając od barbera (tak, przyciąłem brodę. Nie, nie zauważysz różnicy), wszedłem sobie do kina i kupiłem bilet na to, co właśnie się zaczęło. Oczywiście, tradycyjnie – jak to we wrześniu – trafiłem na kolejną komedię (bo parę dni temu, też spontanicznie, zaliczyłem Allena). Choć szczerze mówiąc liczyłem na to, że zaliczę Smoleńsk, ale ku mojemu ogromnemu nieszczęściu, zaczął się jakieś 40 minut wcześniej.

WKRĘCIŁEM SIĘ OD RAZU

Nie wiedziałem nic o „Panu Idealnym”. Wszedłem na film od razu po reklamach i momentalnie wkręciłem się w fabułę.

Od pierwszych minut myślałem, że to jakiś film o zabójcy-świrze. W zasadzie się nie pomyliłem. Każdy filmowy zabójca ma coś ze świra. Jednak tutaj na wstępie nastawiłem się na typowy film akcji (na co średnio miałem ochotę), ale chwilę później miło się rozczarowałem (da się miło rozczarować?).

„Pan Idealny” jest historią mordercy, który po nawróceniu się na jasną stronę mocy (co z tego, że przestawiło mu się dopiero po wypadku), tanecznym krokiem zabija teraz tych, którzy próbują zamówić u niego morderstwo.

Francis – beznazwiska.pl

Film rozkręca się z minuty na minutę, a absurd rosnący pomiędzy dewizą głównego bohatera („zabijanie jest złe”) a zabijaniem tych, którzy zlecają zabijanie sprawił, że chyba na nowo polubię się z absurdem w popkulturze. Z minuty na minutę wiemy coraz więcej, dowiadujemy się kto jest kim i wchodzimy w ich historie.

Nie spodziewasz się tego co się za chwile stanie, ale jako widz, nie jesteś tez całkiem zagubiony– podążasz, ale nie wyprzedzasz. Sceny akcji nie ciągną się godzinami i po chwili wszystko wraca do normy jak gdyby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Chociaż film mógł mnie znudzić w pierwszej połowie (dużo się nie działo), dzięki ciągłym zwrotom akcji i zmianom położenia bohaterów, tego nie zrobił. To lubię!

W KOŃCU DOBRY ABSURD

Zwykle nie lubię absurdu w popkulturze, bo bardzo rzadko twórcom udaje się odpowiednio go wykorzystać. Jednak tutaj, bazujący na płatnych mordercach, krwi i śmierci, był świetnie skontrastowany z miłością Francisa do Marty i powagą niektórych scen. Każdy bohater jest tu dla siebie typowy, jakby trochę bajkowy. Mimo to Paco Cabezas nie stworzył ze swoich postaci ich własnych karykatur.

Anna Kendrick – beznazwiska.pl

UDANA OBSADA

Między aktorami widoczna była odpowiednia chemia i na ekranie tworzyli zgrany, acz zdrowo pieprznięty duet. Anna Kendrick, mimo że ma w swojej urodzie coś ciekawego, faktycznie przypomina dinozaura, a wiecznie spokojny Sam Rockwell idealnie sprawdził się w roli nawróconego mordercy po urazie mózgu.

W roli czarnego charakteru niezwykle trafnie obsadzono Tima Rotha, który parodiując klasyczne kino akcji, pokazał bardzo wyraźnie kto tu jest prawdziwym, wszystkowiedzącym i flegmatycznym brytyjskim bad guy’em.

I COŚ INNEGO NIŻ ZWYKLE

Nie jest to kolejne, nudne dziewięćdziesiąt minut bieganiny agentów FBI. Mimo że ciagle o nich mowa, żadnego właściwie nie spotykamy. Nie jest to również typowe kino dla par. Choć na pierwszy rzut oka może ono tak wyglądać. Film ten jest raczej parodią filmów szpiegowskich i romantycznych w jednym.

Jeśli z uwagi na konwencję filmu, wybaczmy mu totalnie przypadkowe spotkanie, od którego zaczyna się całą fabuła (przecież można to zaliczyć na poczet zwrotów akcji) to scenariusz jest na prawdę dobrze napisany.

Może nie jest to kino inteligenckie i bardzo poważne, ale bawiłem się świetnie (szczególnie podczas sceny z nożami) i „Pan Idealny” naprawdę wyciągnął mnie na chwilę z rzeczywistości. Jeśli masz chwilę w mieście i możesz spontanicznie wstąpić do kina, nie wahaj się. Może będziesz miał szczęście i trafisz na komedię zamiast na „Smoleńsk”.

Skomentuj