Polskie przebudzenie mocy

Trochę już minęło od premiery ostatniej rodziny, na którą szczerze mówiąc jakoś specjalnie nie czekałem. Powiedziałbym wręcz, że poszedłem na film spontanicznie, sprawdzając czy może przypadkiem nie leci w kinie coś ciekawego. Nie nastawiałem się na nic. Ot, kolejna biografia.

Po seansie byłem już nieco innego zdania. Ale postanowiłem wstrzymać się z recenzją do Tofifestu, na który osobiście miał przyjechać sam Andrzej Seweryn. Tofifest minął (notabene sprawił, że potrzebowałem nieco dłuższego detoksu od kina), a ja w końcu mam chwilę, żeby usiąść do recenzji, którą pisałem przez te kilka tygodni, kawałek po kawałku. Ale po kolei.

Realizm first

Nie lubię klimatu lat osiemdziesiątych. Sam do końca nie wiem czemu. Jednak „Ostatniej rodzinie” udało się wywrzeć na mnie niesamowite wrażenie. Z pewnością składa się na to mnóstwo czynników. Oglądając historię Beksińskich widać, że cały film był dokładnie wymierzony. Każda scena była skrupulatnie zaplanowana, bez miejsca i czasu na przypadki, za to z konkretną wizją autorską.

A mogłoby się wydawać, że jest zupełnie odwrotnie. Prezentowane sceny nie są bowiem jakoś szczególnie ze sobą powiązane. Łączy je jedynie wątek ogólny śmierci kolejnych członków rodziny oraz widocznie ubiegające lata. Widać to choćby poprzez kolejne sprzęty Zdzisława, który uparcie nadąża za najnowszą technologią, ale wraz z trwaniem filmu starzeją się także aktorzy i całe ich otoczenie – mieszkanie, podwórko, muzyka, ludzie i moda. Taki realizm na pewno zrobił swoje, chociaż scenerię PRLu znam tylko ze zdjęć dziadków.

Ostatnia rodzina – role główne – beznazwiska.pl

Cały film trwał ponad dwie godziny, a ja po wyjściu z kina nadal miałem wrażenie, że o historii życia Beksińskich wiem za mało. Pozostawił niedosyt. Czułem, że nie wyczerpał tematu. Że ten dom, ta rodzina skrywają jeszcze więcej ciekawych tajemnic choć jej historia dobiegła już końca.

Nieziemski minimalizm

Może wydawać się także, że produkcja nie jest jakoś montażowo ani reżysersko zaawansowana i że minimalizm i prostota aż kipi z niemal każdej klatki. Ale statyczne, nieprzerywane ujęcia, mimo małej dynamiki, budują niewiarygodne napięcie. Im dłużej oglądałem film, tym bardziej przekonywałem się, że to właśnie jest ogromną zasługą całej ekipy oraz kolejną z zalet „Ostatniej rodziny”.

Spokój w jakim są zrealizowane zdjęcia, tworzy spokojną atmosferę i pozwala widzowi być ukrytym obserwatorem rodzinnych dramatów, prawie jak sam Zdzisław Beksiński prezentujący chłodne, nieemocjonalne (wręcz chore pod tym względem) podejście do faktów i otaczających nas wydarzeń.

Tak utrzymaną stylistykę filmu mogą zaprzepaścić tylko dwie rzeczy: aktorzy i fabuła. Na szczęście na ekranie widzimy zarówno bohaterów z prawdziwego zdarzenia jak i historię, która w ciąga i – powiedziałbym nawet, że – kończy się zbyt szybko.

Znakomity aktoryzm

Siedząc w kinowym fotelu stajemy się świadkami znakomicie zagranych ról, w które naprawdę uwierzyłem. Z jednej strony wypluty z empatii Zdzisław (którego nota bene całkiem nieźle rozumiałem gdy nieustannie chował się za obiektywami), dla którego czarne nie było czarne, a białe nie zawsze białe, spędzający dnie na słuchaniu muzyki klasycznej i malowaniu obrazów.

Ostatnia rodzina – mieszkanie beksińskich – beznazwiska.pl

To dobry moment, żeby zauważyć, że autorzy „Ostatniej rodziny” wcale nie skupili się na twórczości Beksińskiego. Obrazy – podobnie zresztą jak fantastycznie dobrana muzyka – stanowią tu jedynie tło dla rozgrywających się w ciasnym mieszkaniu scen, mimo że wydałoby się, że to wokół nich kręci się życie rodziny. A tłem są dosłownie – wiszą one wszędzie, w każdym pokoju, w obu mieszkaniach, napawając grozą ale i ożywiając PRLowskie mieszkanie Beksińskich.

Z drugiej strony widzimy natomiast Tomka – totalny kontrast wobec ojca. I nie uważam, żeby był przegięty, jak niektórzy twierdzili zaraz po samym seansie. Jego postać jest w końcu bardzo autentycznie zarysowana, a sam Ogrodnik zagrał zmagającego się z zaburzeniami Tomka fantastycznie.

Nie wczytywałem się w biografię i nie wiem, jak naprawdę zachowywał się młodszy Beksiński. Ale z mojego doświadczania z osobami niepełnosprawnymi wynika, że aktor odrobił pracę domową. Wszystkie te reakcje, tiki, zachowania człowieka cierpiącego na zaburzenia psychiczne w ogóle nie są przesadzone, choć może się z początku tak wydawać.

Ale ilu krytyków filmowych spotyka się na co dzień z takimi osobami? Wypowiedzieć się mogą ci, którzy znali Tomka osobiście. W rzeczywistości mogła to być inna osoba i temu nie przeczę. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z kreacji twórców tej postaci w filmie i dlatego myślę, że pokazując tylko wybrane epizody z życia Tomasza (najczęściej te negatywne i smutniejsze) osiągnęli zamierzony efekt, a jego kreacja nie jest dziełem przypadku.

W końcu od kiedy filmy (fabularne) pokazują rzeczywistość? Wszak „Ostatnia rodzina” mimo dokumentalnego stylu dokumentem nie jest, mimo, że sam reżyser przyznaje, że niektóre z ujęć stylizowanych na „z kamery Beksińskiego” były faktycznie oryginalnymi materiałami artysty. Postać zagrana przez Dawida Ogrodnika nie jest więc przesycona – jest nasycona. Zresztą nie jest to pierwszy film, w którym gra on postać nie w pełni sprawną (czy to fizycznie czy psychicznie).

Pośrodku obu Beksińskich stoi zaś Zofia. Zwykła osoba, która w tym domu jest wszystkim, do tego stopnia, że to wszystko by się bez niej zawaliło. Typowy, archetypiczny wręcz obraz kobiety w polskim domu, znany (nie)stety chyba wszystkim. Jest matką, żoną, córką, sprzątaczką, kucharką, pielęgniarką, terapeutką.

Aleksandra Konieczna grająca Zofię Beksińską dużo nie mówiła. Zamiast tego zagrała tym, co uważam za nawet większy atut niż gra ciałem czy nawet głosem – mimiką. Aktorka idealnie stworzyła tło uspokajające nie raz wybuchowy kontrast pomiędzy wyrazistym, lakonicznym ojcem, a impulsywnym synem. Stworzyła kreację, która żyła jakby na ostatnim planie całej tej historii.

Ostatnia rodzia – Zofia Beksińska prowadzi samochód – beznazwiska.pl
Patrząc na nią miało się wrażenie, że obserwuje się postać w sztuce teatralnej, która przemyka chyłkiem gdzieś z tyłu sceny, ale na której to właśnie teraz powinno się skupić uwagę, ponieważ wbrew pozorom jest ona postacią kluczową – gdy tylko Zofia umiera, umiera i syn (obiecawszy wcześniej tacie, że nie zabije się przed śmiercią matki), a wkrótce i samotny ojciec.

Takie jest życie!

Reżyser rzucił aktorom niecodzienne wyzwanie. Mimo tylu wyliczonych co do sekundy długich ujęć zrealizowanych bez cięć (z którymi wbrew niektórym opiniom Matuszyński absolutnie nie przesadził) aktorzy zrealizowali jego założenia perfekcyjnie.

Tak obsadzona „Ostatnia rodzina” ani nie ocenia, ani nie przedstawia suchych faktów. Oglądając film, widz po prostu angażuje się emocjonalnie w historię rodziny Beksińskich, jakby był jej członkiem – wrzucony w środek jej życia, pozostaje sam z wieloma domysłami, które nie zawsze są mu wyjaśniane.

Mimo swojego, momentami patetycznego i dramatycznego charakteru, fabuła pozostawiała miejsce na odpowiednie stężenie sarkazmu, ironii i polskiego humoru, który przypadł mi do gustu (co się rzadko zdarza).

Tu leżą Beksińscy, pocałujcie ich wszyscy w dupę

Wydawać by się mogło, że nie może być nic ciekawego w zwykłym polskim życiu. Że mamy wystarczająco dużo absurdów we własnej życiowej fabule. A jednak!

Film nie ukazuje prozaicznej nudy codzienności, a jego pozornie pospolita tematyka faktycznie wciąga i angażuje do ostatnich minut, tak nam się podoba i tak nas dotyka. Fatum, o którym mówi w opisie dystrybutor, to jakaś bzdura. Takie jest życie!

Oglądając ten film miałem wrażenie, że każdy na sali mógł po trochu zidentyfikować się z oglądanymi postaciami. A nawet nie tylko siebie, ale też swoje rodziny i znajomych. Czułem, że to swego rodzaju katharsis, terapia dla widzów.

I choć „Ostatnia rodzina” być może nie zmieniła mojego życia, na takie przebudzenie mocy w polskim kinie czekałem.

Skomentuj