Passengers to nie film o nas. A mógłby

Jeśli chodzi o Pasażerów to nie nastawiałem się na nic wielkiego. W końcu co można robić na statku? W zasadzie to poszedłem na niego z ciekawości. No i posłuchać głosu Jennifer Lawrence rzecz jasna.

Od początku film ten roztacza przed nami pewną wizję przyszłości. Wcale nie tak dalekiej, jeśli wziąć pod uwagę prędkość rozwoju technologii i planów podboju kosmosu, może się okazać. Dodatkowo do emocji przeżywanych przez bohaterów zbliżają nas problemy, z którymi w zasadzie spotykamy się na co dzień.

Korporacje zajmujące coraz większą część naszego życia, chęć rozpoczęcia go od początku, podział społeczeństwa na klasy „luksusowości”, rozterki miłosne, egoizm, pieniądze i samotność. To wszystko w trochę bardziej skontrastowanej wersji sprawia, że moglibyśmy poczuć się tak, jak gdyby był to film o nas. Moglibyśmy, ale twórcy nie za bardzo nam na to pozwolili.

Jim – Pasażerowie recenzja

Co poszło nie tak?

Film jest naprawdę ładny. Nie wygrywa oczywiście z „Grawitacją” (bo tam była Sandra), ale jako że od zawsze jarał mnie kosmos i mogę patrzeć na te widoki non stop, produkcja robi nimi wizualnie całkiem dobrze.

Zresztą nie tylko sceny kosmosu (pomijając nierealistyczność), ale sam statek, jak i jego sterylna technologia w połączeniu z równomiernym światłem i minimalistyczną scenografią (nawet nieco przerażającą, choć psującemu się statkowi z pewnością można było dodać więcej grozy) też wizualnie odwalają świetną robotę, przez co bardzo dobrze oddają charakter pustki, której doświadczają samotne postacie.

Tak więc scenografia w porządku, aktorzy dobrani bardzo dobrze – co mogło pójść nie tak?

We wstępie zapytałem retorycznie, co można robić na statku. I szczerze mówiąc pomysłami Twórców nieco się zawiodłem. Bo potencjał dwójki bohaterów praktycznie osamotnionych na ogromnym statku kosmicznym można by rozwinąć o wiele ciekawiej. Nie zamierzam wymieniać kolejnych bezsensownych scen, których w filmie nie brakuje (choć pokazana sto razy Jennifer w basenie jest absolutnie uzasadniona), jednak film zdecydowanie miał potencjał na coś więcej.

Aurora w basenie – Pasażerowie recenzja

Być może w stylu dobrze napisanego romansu, być może wręcz przeciwnie – w stronę nieco przerażającego i klaustrofobicnzego rodem z „Cube” thrilerra, w którym barman-robot mógłby stać za całym złem, włącznie z wybudzeniem Jima – czy nawet wolniejszego kina psychologicznego. Choć czuję, że Jennifer w roli ofiary-blondynki-która-w-horrorach-zawsze-ginie-pierwsza sprawdziłaby się całkiem nie najgorzej (gdyby tylko nie panikowała aż tak jak tutaj).

Rozumiem, że Jim zakochuje się w głosie Aurory (kto by się nie zakochał może przygotować kamień), ale bez przesady. A film opiera się właściwie tylko na tym! Co z tego, że bohaterowie pochodzą z różnych klas społecznych, mają inne podejście do życia, że z innych powodów znaleźli się na statku i że Aurora musi żyć z kimś, kto z własnego egoizmu skazał ją na życie ze sobą i technicznie rzecz biorąc także na śmierć.

Niestety, poza pominięciem wielu takich wątków jest też drugi problem. Jeśli miałby być stworzony plan filmu, to byłby on niezwykle krótki. Istnieją też przypuszczenia, że tworząc „Pasażerów” inspirowano się powieścią „W otchłani” Betha Revisa i zakładam, że ta pewnie byłaby o wiele ciekawsza niż film. Albo na pewno bogatsza, choćby o jakąkolwiek psychologizację postaci. Jednak skoro oficjalnie był to autorski scenariusz, możemy mu bez wyrzutów sumienia wytknąć zmarnowany potencjał zarówno historii jak i bohaterów.

Chris Pratt przy fortepianie – Pasażerowie recenzja

Czy warto obejrzeć pasażerów?

Jeśli nie przekonuje Cię głos Jennifer, ani (cokolwiek co tam lubią fanki) Chrisa to film warto zobaczyć choćby ze względu na inne postacie. Te spisały się w nim nieco lepiej niż okładkowa dwójka (choć widać, że się starali – momentami aż zanadto). Film skradł bowiem Michael Sheen w roli barmana-robota (przepraszam – androida!) i Morfeusz mówiący „Damn”.

W ogóle mam poczucie, że rola Artura w „Pasażerach” została niedoceniona. A przecież gdyby nie on, to para naszych bohaterów dalej by sobie słodko popierdywała spacerując po statku. Choć właściwie bez tej dramy zabierającej tylko kawałek filmu też jakoś by się obyło –  ostatecznie i tak z wielką miłością para walczy o siebie do końca, po czym otrzymujemy szczęśliwy zakończenie. Nie rozumiem, dlaczego producenci myślą, że smutne zakończenia się nie sprzedają, ale gdyby tutaj takie wystąpiło, z pewnością dodałoby ono „Pasażerom” wartości (choćby tej emocjonalnej).

Android Artur – Pasażerowie recenzja

Muszę też zwrócić uwagę na fakt, że Jennifer gra fabularnie coraz starsze kobiety (jedenaście lat różnicy pomiędzy Lawrence a Prattem), co wydaje mi się co najmniej średnim zabiegiem, bo niedługo aktorkami dwudziestopięcioletnimi będziemy obsadzać role od lat piętnastu po pięćdziesiątkę.

A to wielka szkoda, bo w rolach kobiet po pięćdziesiątce chętnie zobaczyłbym właśnie aktorki po pięćdziesiątce. Odnoszę dziwne wrażenie, że właśnie w takich byłyby całkiem wiarygodne. Niestety to, co robi Hollywood powoli sprawia, że średnia wieku, w którym będzie można grać w filmie, zamyka aktorskie kariery (przynajmniej te kobiece) do przedziału liczącego około dziesięć lat. Ale zboczyłem z tematu – temu zjawisku należy się osobny wpis.

Po wyjściu z kina miałem jednak jeszcze jedną myśl. Niczego nie oczekiwałem, dostałem ładny obrazek, nienagannie nakręconych aktorów i bardzo przeciętną (choć wcale nie aż tak ciągnącą się) historię. „Pasażerów” można by w prawdzie podzielić na kilka mniejszych filmów lub całkiem wywalić część scen (strach pomyśleć co by było, gdyby w ogóle nie zrobiono dokrętek przed premierą), a film mógłby przedstawiać nieco ambitniejsze kino, choćby takie, które nie bagatelizuje mnóstwa potencjalnych rozwiązań fabularnych na rzecz pożaru statku.

Doceniam pracę Jona Spaihtsa i jego chęć utrzymania emocji coraz to nowymi wątkami. Ale nie obraziłbym się, gdyby część z nich wywalono, dając czas na rozwinięcie się innym. Dla nich byłbym w stanie posiedzieć w kinie dłużej.

Skomentuj